środa

Kafka w Oslo

Gdy Gregor Samsa obudził się pewnego rana z niespokojnych snów, stwierdził, że zmienił się w łóżku w potwornego robaka. Leżał na grzbiecie twardym jak pancerz, a kiedy uniósł nieco głowę, widział swój sklepiony, brązowy, podzielony sztywnymi łukami brzuch, na którym ledwo mogła utrzymać się całkiem już ześlizgująca się kołdra. Liczne, w porównaniu z dawnymi rozmiarami, żałośnie cienkie nogi migały mu bezradnie przed oczami. Co się ze mną stało? – myślał. To nie był sen.  Uczucie niezależnej od nas zmiany wyczuwalnej tuż po przebudzeniu, kiedy staramy się ustalić czy to jawa czy to sen, kojarzy mi się z twórczością Kafki już od liceum. Plastyczny, trzecioosobowy opis rozpoczynający "Przemianę" był dla mnie zawsze na tyle sugestywny, że powodował cierpniecie skóry na karku. Dlatego też bardzo ciekawiła mnie norweska wersja spektaklu, która swoją premierę miała 14. stycznia na deskach National Theatret. Reżyserem "Forvandlingen" i jednocześnie aktorem odgrywającym główną postać jest Gísli Örn Gardarsson. Norweg, które swoje wykształcenie aktorskie zdobył w Rejkiawiku i po 11-letnim pobycie zagranicą (w tym w Wielkiej Brytanii, gdzie został przyjacielem Nicka Cave'a o czym drobiazgowo donosi norweska prasa) wrócił kilka miesięcy temu do Norwegii. Kupiłam bilety przez internet i udałam się do Oslo. Skorzystałam z wersji biletu studenckiego, choć w Norwegii, podobnie jak i w Polsce, funkcjonuje instytucja wejściówki. Gdy zgłosimy się po bilety na ok. 2 godziny przed rozpoczęciem spektaklu i jest szansa, że dostaniemy go w promocyjnej cenie tj. ok. 100 kr (ok. 70 zł).

Przedstawienie grane jest na dużej scenie National Theatre i wykorzystuje jej tradycyjny pudełkowy charakter. Scena stanowi przekrój domu, w którym mieszka Gregor razem z rodziną. Na dole oni, na górze on. Parter odtworzony jest z realistyczną dbałością o wszelkie szczegóły: dywany, obrazki na ścianie, wieszak na ubrania, pokój Gregora przełamuje ten mieszczański styl. Łóżko, krzesła i stół są przymocowane pionowo do ściany, tak więc dają złudzenie widzowi, że patrzy na pokój z góry i  z tej pozycji obserwuje szamoczącego się w nim Gregora. 
Sposób poruszania się głównego bohatera ma przypominać poruszanie się robaka po ścianie, czyli taki który z pozoru przeczy prawom grawitacji, a od aktora wymaga wykorzystania technik wspinaczkowych. Istotnie na początku jest to zabieg efektowny i siedząc bezpiecznie na widowni widz zastanawia się "jak on to robi?". Gdy Gregor-robak musi zejść po schodach wykorzystując tylko ich poręcze, ześlizguje się delikatnie z jednej z nich i widać, że dla aktora ta fizyczna ekwilibrystyka też nie jest sytuacją naturalną, podobnie zresztą jak dla głównej postaci bycie robakiem. Trudne? Trudne, ale poprzez cały ten cyrkowy popis i sposób gry pozostałych aktorów, ciągle au-face do publiczności, ze zwrotem twarzy do widowni po każdej wypowiedzi, sprawił że z potwornie smutnego Kafki opisującego niemożność funkcjonowanie jednostki poza systemem, zrobiono farsę. Wszystkie dialogi potraktowano bardzo dosłownie i powierzchownie. A przecież współczesna Norwegia jak najbardziej zmaga się z problemami społecznymi, o których pisze czeski pisarz. Z jednej strony wypalenie zawodowe i najwyższy  wskaźnik depresji w Europie, a z drugiej nowoczesne, konsumpcjonistyczne społeczeństwo będące aktualnie w fazie rozkwitu klasy middle-age narzucającej nowe standardy życia, którym daleko do duchowości i w którym niedostosowanej jednostce pozostaje samotne życie w norweskiej hytte ukrytej gdzieś głęboko w pasmie gór Rondane. Ale w norweskim Kafce nie ma współczesnej Norwegii. Jest tylko siostra z pejczem w garniturze, która terroryzuje umierającego z głodu Gregora-robaka i biegający dookoła stołu rodzice, który patrzą na syna z wyrazem przerysowanego obrzydzenia na twarzach. A na koniec publiczność wiwatuje na stojąco. Czyżbym przeniosła się do warszawskiego teatru Kwadrat?

Gdy pełna rozczarowania wyszłam z sali szybko pogubiłam się w wijących korytarzach i wiedziona instynktem nacisnęłam klamkę, który pojawiła się niespodziewanie przede mną. Trafiałam do mikroskopijnego pokoiku zbudowanego na schodach, ograniczonego od góry skosami jak na strychu, zawalonymi scenopisami sztuk, norweskimi wydaniami Szekspira i starą drukarką w kącie. Składzik na papiery, czy może zapomniany magazyn National Theatret? Spędziłam tam kilka dobrych minut i do dziś nie wiem, ale przypomniało mi to, że za tym co widzimy na scenie oprócz aktorów, reżysera, świateł i scenografii stoją też zmagania autora tekstu z białą kartką.


więcej o przedstawieniu po norwesku możecie znaleźć na przykład tutaj:
http://oslopuls.aftenposten.no/kunst_scene/article662779.ece
a użyte przeze mnie zdjęcie pochodzi ze strony:
http://www.nationaltheatret.no/Nationaltheateret/Presserom/PRESSEBILDER/A-F/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz