poniedziałek

Wielkanoc na stoku

Trzeba zacząć od usprawiedliwienia. Nie należę do urodzonych narciarzy. Ewidentnie muszę się tego fachu wyuczyć i zajmuje to czas. Ale z Norwegami jest inaczej. - To nie słyszeliście, że my rodzimy się w nartach? - śmieje się zaprzyjaźniony Norweg i po chwili dodaje - Ale najczęściej są to biegówki. Nie sposób opisać północy nie wspominając o narciarstwie. A dlaczego dopiero teraz, na wiosnę? Powód jest prosty: zaskoczenie. Przeglądając lokalne gazety kilka dni przed Wielkanocą zdałam sobie sprawę, że bardzo dużo reklam przedstawia uśmiechnięty model 2+2 w czapkach i kombinezonach na białym puchu szusujących na nartach, a z boku napis God Påske, czyli wesołej Wielkanocy. Jest to prawdziwy długi weekend (chyba najdłuższy w całym kalendarzowym roku), bowiem wolne jest już od czwartku, co powoduje, że połowa instytucji i sklepów czynna jest w środę tylko do 12.00. A potem świętowanie. Wszyscy zmieniają świeczki w domach z czerwonych, bożonarodzeniowych, na żółte, bardziej koselig (przytulne) i najczęściej wyjeżdżają za miasto do swoich krytych trawą hytte w górach lub na wyspach. A tam zamiast witać wiosnę żegnają z westchnieniem zimę. W tym roku była ona wyjątkowo łagodna, tak że nie wszędzie udało się gå på ski, ale zwyczajowo wyjazd na narty to przyjęty sposób spędzania norweskiej Wielkanocy. Choć trzeba przyznać, że warunki śniegowe czynią to oczywistością. Zjazdówki alpine ski to domena narciarskich kurortów, na które zazwyczaj stać tylko Norwegów bowiem jednodniowy ski pass np. w znanym ośrodku w Trysil, kosztuje 350 koron, do tego sprzęt, nocleg, wyżywienie i liczba zer rośnie.

Jednak najbardziej niesamowitą rzeczą przewyższającą znacznie ceny norweskich kurortów są warunki do uprawiania narciarstwa biegowego. Jest to sport ostatnimi laty bardziej popularny tutaj niż narty zjazdowe, a do tego mający w Norwegii wieloletnie tradycje. Nie ma chyba na świecie drugiego kraju tak przystosowanego do biegówek jak Norwegia. Wystarczy, że obok domu znajduje się fragment pola, a zimą pojawia się na nim wytyczona trasa i każdego wieczora ktoś po tym polu specyficznym - łyżwowym lub klasycznym stylem pomyka. Można śmiało założyć, że jeśli nie cała Norwegia, to z pewnością region Hedmark, pokryty jest siecią tego typu formalnych lub mniej formalnych tras. 10 kilometrów od Hamar, w którym mieszkamy, znajduje się Hedmarksvidda. Obszar położony na poziomie 500-700 m n.p.m., na którym można odnaleźć co najmniej się dwa punkty startowe tras biegowych Budor i Gåsbu (tu też mały ośrodek narciarstwa zjazdowego). Poziom przygotowania i oznaczeń oraz urozmaicenie tras są praktycznie nie do porównania z polskimi standardami (może znajdziemy podobne w rejonie Szklarskie Poręby, gdzie trenuje Justyna Kowalczyk). Na pewno sprzyja temu pagórkowate ukształtowanie terenu i to, że zimy są tu naprawdę śnieżno białe i trwają aż do Wielkanocy.